eGospodarka.pl
eGospodarka.pl poleca

Ilość wypowiedzi w tym wątku: 355

  • 341. Data: 2012-12-05 00:06:40
    Temat: Re: Potyczki
    Od: PK <P...@n...com>

    On 2012-12-04, Andrzej Jarzabek <a...@g...com> wrote:
    > Na Harvardzie też są podobno nijakie wydziały, a jest w światowym
    > top100. Przeczysz sobie.

    Ależ skąd. W USA jest w ogóle zupełnie inny system. Nie dostajesz się
    na kierunek tylko na uczelnię, a dopiero potem wybierasz sobie
    dziedzinę. Na Harvardzie masz do wyboru około ~10 pozycji. Biznes,
    medycynę, zdrowie publiczne, prawo, design, stomatologię, szkolnictwo,
    administrację publiczną i "divinity" (powiedzmy, że teologię).
    Prawdopodobnie coś pominąłem.
    W każdej z tych dziedzin Harvard jest najlepszy lub prawie najlepszy
    na świecie, dlatego wygrywa rankingi "jako całość".

    Oczywiście nauczanie jest prowadzone bardzo indywidualnie, więc pewnie
    można się zajmować dziedzinami mniej zarobkowymi (choćby filozofią
    podpiętą pod tę "teologię"), ale generalnie idą tam najlepsi i wydają
    mnóstwo kasy po to, żeby szybko się zwróciła, a nie żeby za cenę
    mieszkania czytać książki w zabytkowej bibliotece.

    W każdym razie Harvard wypuszcza co roku głównie prawników, lekarzy,
    polityków, dentystów i przyszłych prezesów, a nie po kilkudziesiąt osób
    ze 100 kierunków. I jest to chyba najbardziej wyspecjalizowana uczelnia
    w USA. Na innych wybór jest znacznie szerszy

    BTW: system "studiowania na uczelni" i wybierania sobie "jednostki
    prowadzące", to także idea powoli kiełkująca w Polsce. Jest duża szansa,
    że pierwsze uczelnie zmienią organizację w najbliższych latach, choć
    "hamulcowym" jest (jak zazwyczaj) proces legislacyjny w parlamencie.

    > I powiedz mi jeszcze: jakie Polska ma osiągnięcia naukowe z dziedziny
    > informatyki, fizyki, chemii, ekonomii i biologii

    Byłbyś zdziwiony jak duże. Polscy naukowcy z tych dziedzin rozmawiają
    jak równy z równym z kolegami ze UK, Niemiec, Francji, Rosji czy USA.
    Nie mniej są to zazwyczaj kwestie niemedialne, bardzo niszowe. A nawet
    jeśli dosyć medialne (np. mamy duży zespół w LHC), to zainteresowanie
    opinii publicznej nie schodzi głebiej niż "czy to może zniszczyć świat".

    Naukowcy z dziennikarstwa nie rozmawiają jak równy z równym z kolegami
    z zagranicy. Czasem przez brak pieniędzy na wyjazdy. Czasem przez
    zupełne oderwanie od rzeczywistości naukowej. A czasem po prostu przez
    barierę językową...

    Kilka lat temu byłem w Radzie Wydziału i miałem kilka razy przyjemność
    oglądać jakieś raporty dotyczące wydatkowania pieniędzy. Na UW (niezłej
    uczelni przecież) są instytuty, które wydają kilka/kilkanaście tysięcy
    złotych rocznie na udział kadry w konferencjach. Nie na osobę tylko w
    sumie. A zatrudniają kilkadziesiąt osób, w tym profesorów tytularnych.
    I jeśli spytasz mnie, jak to jest możliwe, to szczerze: nie mam
    zielonego pojęcia.

    > Nie wiem jak rozumiesz "normalną karierę", moje doświadczenie wskazuje,
    > że normą jest praca przez 7-8 godzin dziennie i przychodzenie do biura
    > w, like, godzinach pracy. O ile nie potrafisz się rozdwoić, to jest to
    > raczej trudne do pogodzenia ze studiami dziennymi.

    Raczej łatwe, bo na uniwerkach obowiązkowych zajęć jest mniej niż
    na uczelniach techicznych (pewnie taką skończyłeś. Mam rację?).
    Po drugim roku na prawie każdych studiach da się upchnąc zajęcia w 2
    dniach, co pozwala na pracę w tradycyjnym w korporacjach wymiarze 3/5
    etatu. Oczywiście to wymaga dobrej organizacji pracy i - jeśli
    studiujesz coś wymagającego - nietęgiego umysłu. No i umiejętności
    samodzielnej nauki, jeśli jednak część zajęc będzie kolidowała.

    Znam kilka osób, które w tygodniu upychały studiowanie matmy, fizyki
    i pracę np. w E&Y. I wszędzie szło im bardzo dobrze, część robi teraz
    doktorat i też łączy go z wymagającą pracą.

    > Zatem twoja propozycja uniknięcia bezrobocia przez wymarzenie sobie
    > zawodu a potem wykonanie wszelkich wysiłków w celu dostania się do niego
    > jest dla większości niedobra - bo jakby się nie starali i z kim by nie
    > rozmawiali, to większość z nich będzie księgowymi i referentami.

    Oczywiście.

    > Nie takim, który się z tego utrzymuje, i to jeszcze na przyzwoitym poziomie.

    Właśnie takim. Dużo łatwiej żyć (na niezłym poziomie) z muzyki
    niż np. z wyspecjalizowanej matematyki finansowej. Muzyków jest naprawdę
    sporo. A przecież nie mówimy o dziedzinach naprawdę wąskich. Ilu jest
    w Polsce potrzebnych speców od kryptografii kwantowej czy wulkanologii?
    :)

    > Podobno ogromna większość małych firm szybko upada (w ciągu roku na
    > przykład). Poza tym jeśli chodzi o małe firmy i prawdziwe

    Oczywiście i to jest zupełnie normalne, wręcz konieczne. Co nie
    zmienia faktu, że aby być np. szewcem wystarczy dobrze szyć buty
    i jakoś dać się poznać klientom. Możesz to robić sam, w domu
    lub o znajomego, który ma warsztat (np. wynajmując go w nocy - to
    dość powszechna praktyka). Możesz być szewcem w dowolnym miejscu
    pod warunkiem, że nosi się tam buty.

    Jednak wiele zawodów wymaga (na początek) przeprowadzenia się w miejsce,
    gdzie są dostępne. Do dużych miast, w góry, nad morze itp. A potem
    musisz jeszcze dopchać się do stołka. Rekrutacje w firmach bywają
    krzywdzące, niesprawiedliwe, przypadkowe. Na pewno rywalizacja z innymi
    szewcami jest dużo bardziej przewidywalna i "rynkowa" (w sensie że
    wygrywa lepszy lub tańszy, a nie ten, który miał szczęście).

    > samozatrudnienie (w przeciwieństwie do śmieciówki), to zwykle trzeba
    > jakiś kapitał w to włożyć, co bywa problemem.

    Jak już pisałem w innym miejscu: dla jednych bywa, dla innych nie.
    Zdobycie stosunkowo niewielkiej sumy na szkolenie czy podstawowe
    narzędzia pracy (powiedzmy do 20kPLN) naprawdę nie jest zadaniem
    niewykonalnym. Na pewno łatwiej skombinować taką kasę niż
    skończyć studia, a dobry szewc może zarabiać lepiej niż większość
    absolwentów polskich uczelni wyższych.

    > Tym niemniej, gdyby zniesiono NFZ i powszechną służbę zdrowia, to by się
    > okazało, że większość lekarzy jest "niepotrzebnych", bo masa ludzi
    > przestałaby się leczyć. To samo z oświatą.

    Owszem. Państwowe instytucje są dla klienta tańsze dzięki redystrybucji,
    czyli fundowaniu z budżetu.
    Pisząc o racjonalizowaniu, miałem na myśli dostępność, a nie ceny.
    Tzn. gdyby uczelnie publiczne wycofały się z kształcenia marketingowców,
    (bo premier powiedział, że będą bezrobotni i nie warto) niszę
    (mturzystów, którzy jednak chcą studiować marketing) przejęłyby uczelnie
    prywatne. Zresztą tak właśnie stało się w Polsce. Państwowe uczelnie
    nie miały możliwości uczenia "biznesu" (choćby przez brak kadry).
    To bardzo przyspieszyło rozwój prywatnych szkół wyższych.

    pozdrawiam,
    PK


  • 342. Data: 2012-12-05 00:19:29
    Temat: Re: Potyczki
    Od: PK <P...@n...com>

    On 2012-12-04, Stachu 'Dozzie' K. <d...@g...eat.some.screws.spammer.invalid> wrote:
    > Ależ skąd. M. Bańko w żadnym miejscu wypowiedzi nie twierdzi, że to
    > *jest* poprawny wariant. Twierdzi, że *stanie się* poprawnym, kiedyś
    > w przyszłości.

    Nie napisałem, że tak twierdzi Bańko, choć mógłby polemizować
    z tym, jak odczytałeś jego komentarz. Rozmawiałem o tej kwestii
    z innymi filologami (mniej medialnymi, ale też z dobrym skrótem
    przed nazwiskiem :)). "Mi także" nie jest już uznawane za błąd. Czasem
    zwraca się tylko uwagę, że istnieją lepiej brzmiące alternatywy.

    > Oczywiście że ułatwiała. Dostęp do wykładowców i wykładów jest wyraźnym
    > i oczywistym elementem. Bardziej subtelnym jest dostarczenie szkieletu

    Dostęp do wykładowców na publicznej uczelni mają też osoby nie będące
    studentami (choć niewątpliwie trudniejsz). Głównym przywilejem studenta
    jest możliwość uczestniczenia w zajęciach "zamkniętych" (ćwiczeniach,
    laboratoriach). A praca własna na studiach wygląda tak samo jak po nich.

    > Właśnie. Ale to dobra wola uczelni. Są uczelnie, które wymagają odbycia
    > praktyk, a nie organizują w ogóle puli miejsc. To takie zachowanie mnie
    > oburza.

    Mnie nie. Szczególnie jeśli są to uczelnie techniczne lub biznesowe,
    gdzie domyślnym miejscem "praktykowania" jest po prostu firma z branży.
    Mój wydział organizuje (bardzo sprawnie) praktyki dlatego, że domyślnym
    miejscem praktyki jest inna jednostka naukowa. Uzyskanie zgody na
    praktykowanie w takiej placówce bez wsparcia wydziału jest zadaniem
    bardzo męczącym (jak rozbijanie betonu kilofem), a czasem niemożliwym
    (jak rozbijanie betonu głową).

    > Gdyby uczelnia miała pieprzony obowiązek zapewnić propozycje, to bym
    > uważał cały pomysł jedynie za obranie strategii niewłaściwej dla
    > uniwersytetu (uniwersytet IMO nie powinien być uczelnią stricte
    > zawodową, jak, nie przymierzając, technikum).

    I nie jest. Praktykę można zaliczyć działalnością non-profit
    na wydziale (np. prowadząc korki dla I roku), przy imprezach itp.
    Znam sporo osób, które podpięły pod ten punkt pomoc przy organizacji
    konferencji czy np. opiekę nad jakąś pracownią. Generalnie chodzi
    o to, aby student przez 3 tygodnie z 5 lat mógł wykazać się czymś innym,
    niż zdolnością zapamiętywania informacji. Oczywiście wolałbym, gdyby
    praktyka przynajmniej musiała odbywać się poza uczelnią i tak pierwotnie
    miało być, ale studenci kombinują i wykorzystują różne luki
    w regulaminach praktyk.

    pozdrawiam,
    PK


  • 343. Data: 2012-12-05 11:32:27
    Temat: Re: Potyczki
    Od: "Stachu 'Dozzie' K." <d...@g...eat.some.screws.spammer.invalid>

    On 2012-12-04, PK <P...@n...com> wrote:
    >> Oczywiście że ułatwiała. Dostęp do wykładowców i wykładów jest wyraźnym
    >> i oczywistym elementem. Bardziej subtelnym jest dostarczenie szkieletu
    >
    > Dostęp do wykładowców na publicznej uczelni mają też osoby nie będące
    > studentami (choć niewątpliwie trudniejsz). Głównym przywilejem studenta
    > jest możliwość uczestniczenia w zajęciach "zamkniętych" (ćwiczeniach,
    > laboratoriach). A praca własna na studiach wygląda tak samo jak po nich.

    Zgoda. Ale wyciąłeś ten ważniejszy element: dostarczenie szkieletu,
    który student obudowuje wiedzą (najpierw wiedzą wyniesioną z zajęć,
    potem ze studiów własnych). Samouki tego szkieletu, planu studiów, zwykle
    nie mają i raczej rzadko sięgają po taki plan z uczelni.

    Dochodzi jeszcze kwestia motywacji, bodźca do nauki. Słabszy bodziec
    pochodzący z zewnątrz, ze źródła niezależnego od woli studenta, często
    działa lepiej niż nawet silniejszy bodziec pochodzący od samego
    studenta. Podobna sprawa jak ze wspólną nauką: motywacja grupy bywa
    większa niż suma motywacji poszczególnych jej członków.

    >> Gdyby uczelnia miała pieprzony obowiązek zapewnić propozycje, to bym
    >> uważał cały pomysł jedynie za obranie strategii niewłaściwej dla
    >> uniwersytetu (uniwersytet IMO nie powinien być uczelnią stricte
    >> zawodową, jak, nie przymierzając, technikum).
    >
    > I nie jest. Praktykę można zaliczyć działalnością non-profit
    > na wydziale (np. prowadząc korki dla I roku), przy imprezach itp.
    > Znam sporo osób, które podpięły pod ten punkt pomoc przy organizacji
    > konferencji czy np. opiekę nad jakąś pracownią.

    Opieka nad pracownią jest w porządku, ale organizowanie konferencji czy
    innej imprezy? Proszę. To miała być praktyka *zawodowa*.

    > Generalnie chodzi
    > o to, aby student przez 3 tygodnie z 5 lat mógł wykazać się czymś innym,
    > niż zdolnością zapamiętywania informacji.

    A mnie się wydawało, że o to, żeby student nauczył się tego, co mu ma
    później w praktyce się przydać. Bo praktyki to tak na oko rzecz, którą
    na uczelniach wymusił przemysł (wymagając od absolwentów już pewnego
    doświadczenia). Czyli po prostu odwalanie roboty techników i zawodówek,
    które zostały w latach '90 zarżnięte.

    --
    Secunia non olet.
    Stanislaw Klekot


  • 344. Data: 2012-12-05 12:02:28
    Temat: Re: Potyczki
    Od: "M.M." <m...@g...com>

    W dniu wtorek, 20 listopada 2012 18:23:43 UTC+1 użytkownik slawek napisał:

    "Dany jest plik długości 2 gigabajtów (tj. 2*1024*1024*1024). Wśród
    wszystkich możliwych podciągów 16-bajtowych (których jest 2**31 - 2^4 + 1,
    bo wybieramy kolejne bajty) znaleźć taki, który najczęściej występuje w tym
    pliku. Uwaga: dane w pliku /mogą/ być zupełnie przypadkowe, może też cały
    plik być wypełniony zerami itd. itp. - wszystkie złośliwe przypadki
    dozwolone - tzn. nie wolno zgadywać, trzeba sprawdzić. Premiowane będą
    rozwiązania szybkie i oszczędzające pamięć (zakładamy że mamy tylko 512 MB
    RAM do dyspozycji)."


    Fajne zadanie. Tak od razu po przeczytaniu nie wiem jak je rozwiązać
    szybko i zagwarantować dokładny wynik. Heurystycznie bym zrobił kolejkę
    priorytetową i dodawał do niej klucze pod-ciągów, a te które wystąpiły
    najrzadziej bym wywalał. W 512MB można upakować powiedzmy 60mln
    par (klucz,częstość). Podciągów niestety jest 32 razy więcej.

    Heurystycznie można jeszcze przejrzeć plik kilka razy, z różnych
    offsetów i w rożnych kolejnościach.

    Co tam jeszcze może być pomocne... 256MB pamięci RAM to 2G bitów. Można
    funkcją hash ustawić bity. Jeśli bit jest ustawiony, a klucza nie ma
    w kolejce, to być może klucz został przedwcześnie usunięty z kolejki. Może w
    takich sytuacjach należy się cofnąć na początek pliku, policzyć częstość
    tylko tego jednego klucza, a jeśli częstość przekroczy minimum jakie jest
    w kolejce, to dodać go z powrotem. Zdaje się że taki algorytm przy doskonałej
    funkcji hash gwarantuje rozwiązanie. Jednak po pierwsze doskonałej nie da się
    zrobić dla każdych danych, a po drugie nawrotów na początek pliku może być
    dużo - więc czas obliczeń może być długi. Niby można policzyć kilka razy dla
    różnych funkcji hash - ale to też nie zagwarantuje rozwiązania na 100%.



    Pozdrawiam


  • 345. Data: 2012-12-05 17:13:35
    Temat: Re: Potyczki
    Od: e...@g...com

    W dniu środa, 5 grudnia 2012 11:32:27 UTC+1 użytkownik Stachu 'Dozzie' K. napisał:
    > On 2012-12-04, PK <P...@n...com> wrote:
    > >> Oczywi�cie �e u�atwia�a. Dost�p do wyk�adowc�w i wyk�ad�w jest
    wyra�nym
    > >> i oczywistym elementem. Bardziej subtelnym jest dostarczenie szkieletu

    > > Dost�p do wyk�adowc�w na publicznej uczelni maj� te� osoby nie
    b�d�ce
    > > studentami (cho� niew�tpliwie trudniejsz). G��wnym przywilejem studenta
    > > jest mo�liwo�� uczestniczenia w zaj�ciach "zamkni�tych" (�wiczeniach,
    > > laboratoriach). A praca w�asna na studiach wygl�da tak samo jak po nich.

    > Zgoda. Ale wyci��e� ten wa�niejszy element: dostarczenie szkieletu,
    > kt�ry student obudowuje wiedz� (najpierw wiedz� wyniesion� z zaj��,
    > potem ze studi�w w�asnych). Samouki tego szkieletu, planu studi�w, zwykle
    > nie maj� i raczej rzadko si�gaj� po taki plan z uczelni.

    Najlepsze uczelnie (techniczne przynajmniej) tez takiego szkieletu nie maja.
    Caly szkielet jest taki:
    - przez pierwsze 3 semestry masz zaliczyc czesc mat/fiz/chem obowiazkowo,
    w dowolnym czasie
    - 30 pkt z tego worka do wyboru (masz sie sam zapisac), 20 pkt z innego
    - 8 pkt z humanistycznych
    - 10 pkt z dodatkowych

    Potem dochodzi przeczytanie co dany przedmiot wymaga jako uprzednio znane,
    po kilku semestrach juz sie czlowiek bardziej specjalizuje, wiecej pkt
    na semestr jest z wybranej szerokiej dziedziny.

    Wychodzi na to, ze po zachodniej uczelni jest sie samoukiem bez szkieletu
    i bez planu.

    --
    Edek


  • 346. Data: 2012-12-05 18:40:39
    Temat: Re: Potyczki
    Od: "R.e.m.e.K" <g...@d...null>

    Dnia 04 Dec 2012 23:19:29 GMT, PK napisał(a):

    > Nie napisałem, że tak twierdzi Bańko, choć mógłby polemizować
    > z tym, jak odczytałeś jego komentarz. Rozmawiałem o tej kwestii
    > z innymi filologami (mniej medialnymi, ale też z dobrym skrótem
    > przed nazwiskiem :)). "Mi także" nie jest już uznawane za błąd. Czasem
    > zwraca się tylko uwagę, że istnieją lepiej brzmiące alternatywy.

    Alternatywa dopuszcza tylko JEDNĄ opcję poza opcją bieżącą. Choć pewnie
    zaraz będziesz udowadniał, że jest ich wiele.

    --
    pozdro
    R.e.m.e.K


  • 347. Data: 2012-12-05 19:42:42
    Temat: Re: Potyczki
    Od: PK <P...@n...com>

    On 2012-12-05, Stachu 'Dozzie' K. <d...@g...eat.some.screws.spammer.invalid> wrote:
    > Zgoda. Ale wyciąłeś ten ważniejszy element: dostarczenie szkieletu,
    > który student obudowuje wiedzą (najpierw wiedzą wyniesioną z zajęć,
    > potem ze studiów własnych). Samouki tego szkieletu, planu studiów, zwykle
    > nie mają i raczej rzadko sięgają po taki plan z uczelni.

    Nie mają , ale też mogą mieć. Wystarczy potraktować naukę poważnie.

    > Dochodzi jeszcze kwestia motywacji, bodźca do nauki. Słabszy bodziec
    > pochodzący z zewnątrz, ze źródła niezależnego od woli studenta, często
    > działa lepiej niż nawet silniejszy bodziec pochodzący od samego
    > studenta. Podobna sprawa jak ze wspólną nauką: motywacja grupy bywa
    > większa niż suma motywacji poszczególnych jej członków.

    Jeśli uczysz się z myślą, że to Cię przygotowuje do zawodu
    i prawdopodobnie zdeterminuje resztę Twojego życia, to motywację
    masz całkiem niezłą. Jeśli uczysz się dlatego, że lubisz poznawać
    nowe rzeczy z danej dziedziny, to motywację masz dużo gorszą.
    W szczególności np. impreza czy wakacje także są niezłym źródłem
    przyjemności. I wielu studentów stawia je ponad wykładami i siedzeniem
    w bibliotece.
    I okazuje się, że studenci bardziej wymagających kierunków z lepszą
    wizją kariery zawodowej naprawdę imprezują mniej. A jak mają kaca,
    to przychodzą i walczą z długopisem. Trzeba być twardym i już.

    I jest to IMO kolejny powód, dla którego wokół studiów powinna być
    tworzona atmosfera elitarności i szansy na lepszą przyszłość. I naprawdę
    nie oznacza to zrównywania idei uniwerków i zawodówek.

    > Opieka nad pracownią jest w porządku, ale organizowanie konferencji czy
    > innej imprezy? Proszę. To miała być praktyka *zawodowa*.

    No i jeśli planują pracę w dydaktyce lub... dziennikarstwie :), to
    prowadzenie konferencji jest całkiem niezłą praktyką zawodową. Przecież
    oni tam nie robią kawy :).

    > A mnie się wydawało, że o to, żeby student nauczył się tego, co mu ma
    > później w praktyce się przydać. Bo praktyki to tak na oko rzecz, którą

    Ależ skąd. Przez ~20 dni roboczych niczego sensownego się nie nauczysz.
    Nie uda Ci się uczestniczyć w dużym projekcie od początku do końca.
    Na tak krótki okres zazwyczaj nie przyznaje się dostępu do informacji
    niejawnych, więc nie możesz nawet swobodnie obserwować pracy innych.

    Na praktyce studenckiej zazwyczaj wykorzystuje się posiadane
    umiejętności (np. jeśli programujesz, to możesz np. przeglądać kod,
    pomóc przy dokumentacji itp). Czyli masz możliwość sprawdzenia, co
    tak naprawdę potrafisz i co powinieneś potrafić. I to też jest
    bardzo cenne. Żadnych nowych rzeczy się nie nauczysz (choć dostaniesz
    mocny impuls do pracy samodzielnej).
    IMO tak naprawdę najlepsza rzecz, jaką można wynieść z praktyki,
    to odrzucenie lub choćby silna refleksja na temat jednego z pomysłów
    na życie. Np. mnie moja praktyka potężnie zniechęciła do PAN :).

    pozdrawiam,
    PK


  • 348. Data: 2012-12-05 19:45:27
    Temat: Re: Potyczki
    Od: PK <P...@n...com>

    On 2012-12-05, e...@g...com <e...@g...com> wrote:
    > Najlepsze uczelnie (techniczne przynajmniej) tez takiego szkieletu nie maja.
    > Caly szkielet jest taki:
    > - przez pierwsze 3 semestry masz zaliczyc czesc mat/fiz/chem obowiazkowo,
    > w dowolnym czasie
    > - 30 pkt z tego worka do wyboru (masz sie sam zapisac), 20 pkt z innego
    > - 8 pkt z humanistycznych
    > - 10 pkt z dodatkowych
    >
    > Potem dochodzi przeczytanie co dany przedmiot wymaga jako uprzednio znane,
    > po kilku semestrach juz sie czlowiek bardziej specjalizuje, wiecej pkt
    > na semestr jest z wybranej szerokiej dziedziny.
    >
    > Wychodzi na to, ze po zachodniej uczelni jest sie samoukiem bez szkieletu
    > i bez planu.

    Nie zrozumiałeś. "Szkieletem" są przedmioty, które organizują naukę.
    "Szkieletem" są naukowcy, którzy powiedzą Ci, co powinieneś wiedzieć.
    "Szkieletem" są dziejące się wokół badania naukowe, które pokażą Ci,
    co tak naprawdę warto wiedzieć (nie zawsze jest to zgodne z opinią
    naukowców :)). "Szkielet" to także motywacja do regularnej pracy
    (w postaci kolokwiów i egzaminów).

    Z cała pewnością poprzednikowi nie chodziło jakiś sztywny program
    studiów.

    pozdrawiam,
    PK


  • 349. Data: 2012-12-05 19:56:45
    Temat: Re: Potyczki
    Od: e...@g...com

    W dniu środa, 5 grudnia 2012 19:45:27 UTC+1 użytkownik PK napisał:
    > On 2012-12-05, e...@g...com <e...@g...com> wrote:

    > > Wychodzi na to, ze po zachodniej uczelni jest sie samoukiem bez szkieletu
    > > i bez planu.

    > Nie zrozumiałeś. "Szkieletem" są przedmioty, które organizują naukę.
    > "Szkieletem" są naukowcy, którzy powiedzą Ci, co powinieneś wiedzieć.
    > "Szkieletem" są dziejące się wokół badania naukowe, które pokażą Ci,
    > co tak naprawdę warto wiedzieć (nie zawsze jest to zgodne z opinią
    > naukowców :)). "Szkielet" to także motywacja do regularnej pracy
    > (w postaci kolokwiów i egzaminów).

    > Z cała pewnością poprzednikowi nie chodziło jakiś sztywny program
    > studiów.

    Czy jezeli chcialbym pominac - przyklad z poprzednich postow - kontrole
    systemow, stosowalna w przemysle do regulacji roznych procesow fizycznych,
    a zamiast tego chcial wziac architekture (nie cpu ;) ), to jest wciaz
    sztywny program czy nie?

    A ze nie zrozumialem: mysle ze jednak zrozumialem, polskie uczelnie maja
    sztywny program studiow. Jest w programie jakas bieda, bo ktos nic innego
    nie umie wykladac, to nie ominiesz.

    Z ta definicja szkieletu tez sie nie zgadzam. Chce sie dowiedziec tego,
    czego chce sie dowiedziec, nikt nie musi mi kazac. Chociazby wybierajac
    wykladowce i w miare mozliwosci wybierajac przedmioty. Oczywiscie,
    jak to ktos ujal, nie wszyscy od razu wybiora madrze, ale wole zly
    wybor niz zaden. No i wybiera sie co semestr, wiec wraz z rosnaca wiedza
    o swiecie i o sobie student powinien moc wybrac, co studiuje. Byc
    moze w planowanym zawodzie kontrola fizycznych procesow przemyslowych
    jest kompletnie zbedna, a do niczego innego poza sama soba nic nie wnosi.

    --
    Edek


  • 350. Data: 2012-12-05 22:31:54
    Temat: Re: Potyczki
    Od: PK <P...@n...com>

    On 2012-12-05, e...@g...com <e...@g...com> wrote:
    > A ze nie zrozumialem: mysle ze jednak zrozumialem, polskie uczelnie maja
    > sztywny program studiow. Jest w programie jakas bieda, bo ktos nic innego
    > nie umie wykladac, to nie ominiesz.

    To może słabe wydziały mają sztywne programy. Na pewno taki problem
    istnieje przy małej liczbie studentów (małe wydziały, małe prywatne
    szkoły).
    Dobre wydziały mają naprawdę szeroką ofertę.
    Zresztą moim zdaniem zbyt szeroką, bo jestem zwolennikiem systemu
    anglosaskiego, gdzie jesteś studentem uczelni i masz dość łatwy dostęp
    do przedmiotów prowadzonych w róznych instytutach. Moim zdaniem ma to
    co ma same zalety - m.in. ogólne zmniejszenie liczby różnych zajęć.

    pozdrawiam,
    PK

strony : 1 ... 20 ... 30 ... 34 . [ 35 ] . 36


Szukaj w grupach

Szukaj w grupach

Eksperci egospodarka.pl

1 1 1

Wpisz nazwę miasta, dla którego chcesz znaleźć jednostkę ZUS.

Wzory dokumentów

Bezpłatne wzory dokumentów i formularzy.
Wyszukaj i pobierz za darmo: