eGospodarka.pl
eGospodarka.pl poleca

eGospodarka.plGrupypl.comp.programmingukrywanie daty pierwszego uruchomienia - czego szukać?Re: [OT; rant] Re: ukrywanie daty pierwszego uruchomienia - czego szukać?
  • Data: 2012-02-27 17:06:28
    Temat: Re: [OT; rant] Re: ukrywanie daty pierwszego uruchomienia - czego szukać?
    Od: Andrzej Jarzabek <a...@g...com> szukaj wiadomości tego autora
    [ pokaż wszystkie nagłówki ]

    On 27/02/2012 12:11, Roman W wrote:
    > On Monday, February 27, 2012 11:48:29 AM UTC, Stachu&#39;Dozzie&#39; K. wrote:
    >>> Jezeli kopiujesz/zmieniasz bity z konta bankowego Jasia na swoje, zeby miec tyle
    samo "zobowiazan panstwa" co Jasio, to postepujesz tak samo jak ktos, kto
    kopiuje/zmienia bity zeby miec efektywnie prawa wynikajace z posiadania licencji, za
    ktora nie zaplacil. Roznice sa tylko techniczne.
    >>
    >> Różnice są fundamentalne.
    >
    > Mozesz je uwazac za fundamentalne jesli chcesz, ale to nie zmienia faktu, ze
    argument "Tyle, że w przypadku dóbr niematerialnych trzeba uwzględnić zasadniczy
    problem w egzekwowaniu prawa własności "importowanego" z modeli własności rzeczy
    materialnych." stosowalby sie rownie dobrze do pieniedzy, jak i do licencji na
    program czy prawa autorskiego. Roznice ktore podnosisz sa do tego ortogonalne.

    Ej, ale cały sens pieniędzy jest taki, że emulują one rzadkie dobro
    materialne. W samym "chcę mieć milion dolarów" jest ukryte założenie, że
    pod warunkiem, że niektórzy tego miliona nie będą mogli mieć. W
    przypadku egzemplarzy dzieł nie ma takiego założenia - jeśli chcę
    posłuchać jakiejś płyty albo przeczytać książkę, to moja chęć nie zależy
    od tego, że ktoś, kto by też chciał, nie będzie mógł.

    > Prawo wlasnosci do *czegokolwiek* jest po prostu umowa spoleczna na mocy ktorej
    ktos dostaje prawo dysponowania czyms w jakims zakresie. Nie ma tu jakiejs
    fundamentalnej roznicy pomiedzy prawem wlasnosci do ziemi, kosiarki, licencji na
    program czy prawa autorskiego do jego kodu.

    To jest jedna teoria na temat tego, czym jest prawo własności i prawo
    tak w ogóle. Ja np. jako członek społeczeństwa mogę powiedzieć, że ze
    mną się nikt na nic takiego nie umawiał. :-)

    Poważnie jednak - co do tego, czy różnice są fundamentalne czy nie,
    trzeba by zacząć od pewnych założeń. Np. czy istnieje fundamentalna
    różnica między buchnięciem komuś portfela a nie zapłaceniem gangsterowi
    haraczu? Przecież w drugim przypadku też istnieje jakieś "prawo", które
    mówi, że te pieniądze są "jego".

    Można właśnie wskazać taką fundamentalną różnicę przyjmując teorię umowy
    społecznej - zakładamy więc arbitralnie, że prawo państwowe,
    przynajmniej w naszym kraju (a powiedzmy, że nie mieszkamy w jakiejś
    Syrii czy Korei Północnej) jest "umową społeczną" całego społeczeństwa,
    w odróżnieniu od prawa mafijnego, która jest tylko umową między gangsterami.

    Tylko że z tego założenia o umowie społecznej też wynikają różne rzeczy.
    Między innymi np. to, że ta umowa może się zmieniać w czasie. I w
    demokratycznym ustroju umowa jest taka, że przedstawiciele społeczeństwa
    stanowią prawo w interesie ogółu, a nie jakichśtam grup interesu.

    W tej teorii lobbing polega na tym, że różne grupy interesu przekonują
    prawodawców, że ich partykularny interes w określonych punktach jest
    również w interesie ogółu. I pomińmy tu nawet brzydkie insynuacje, że w
    rzeczywistości prawodawcy są nagminnie korumpowani przez te grupy
    interesu, że we współczesnej demokracji przedstawicielskiej środki na
    kampanię wyborczą i przychylność koncernów medialnych są ważniejsze dla
    wygranej niż faktyczne działanie w interesie wyborców.

    Załóżmy więc, że system działa mniej więcej tak, jak teoretycznie
    powinien, że prawodawcy starają się działać w imieniu społeczeństwa i
    stanowią takie prawo jak stanowią, bo zostali przekonani przez lobby
    posiadaczy praw, że tak będzie dla wszystkich najlepiej.

    Pytanie więc, czy jest jakiś problem, czy niekonsekwencja w tym, że
    konsument praw autorskich, który uważa, że obecne prawo jest
    niekorzystne dla konsumentów, a zatem dla ogółu, przedstawia takie
    argumenty i być może nawet razem z innymi konsumentami próbuje lobbować
    w swoją stronę, za poluzowaniem tych praw? Czy nie ma sensu argument, że
    z powodów takich czy śmakich fundamentalnych różnic powinniśmy zmienić
    prawo? Argument "ze sprawiedliwości" (czyli że to by było
    niesprawiedliwe wobec twórców i ich zstępnych) ma znaczenie tylko o
    tyle, o ile ogół zgadza się oberwać po kieszeni dla tej sprawiedliwości.
    I tak jak powiedzmy, że teraz umowa społeczna jest taka, że nie
    "piracimy" bo to "kradzież", tak po ewentualnej zmianie prawa umowa
    będzie taka, że piracić wolno i już z kradzieżą nie ma nic wspólnego.
    Tak, czy nie?

    Pewnien racjonalny agrument za zmianą umowy jest taki, że kiedy
    ewentualnie można powiedzieć, że ta umowa powstała w warunkach zupełnie
    innych, niż obecne. Dzieła kultury, nawet powielane egzemplarze były
    rzadkie, bo same egzemplarze były drogie, a środki potrzebne do ich
    wytworzenia, ograniczone. Tak więc nikt się nie pytał na przykład, czy
    społeczeństwo woli się umówić tak, że każdy będzie miał dostęp do
    wszystkich dzieł kultury bez ograniczeń i praktycznie za darmo, czy
    jednak społeczeństwo tego nie chce. Po prostu technicznie nie było
    takiej możliwości.

Podziel się

Poleć ten post znajomemu poleć

Wydrukuj ten post drukuj


Następne wpisy z tego wątku

Najnowsze wątki z tej grupy


Najnowsze wątki

Szukaj w grupach

Eksperci egospodarka.pl

1 1 1

Wpisz nazwę miasta, dla którego chcesz znaleźć jednostkę ZUS.

Wzory dokumentów

Bezpłatne wzory dokumentów i formularzy.
Wyszukaj i pobierz za darmo: